Obserwatorzy

środa, 30 marca 2011

Kilka refleksji o Wołodii Wysockim i nie tylko.........


   Od soboty w naszym domu, rozbrzmiewa, a właściwie krzyczy,  zachrypnięty głos Wysockiego:):) A to za sprawą koncertu, na którym byliśmy niedawno. Wieczór był poświęcony, co prawda,  poezji Bułata Okudżawy, ale  druga  część oddana  rosyjskim poetom niepokornym m.in.  właśnie Wołodii W. Odkurzyłam zakamarki pamięci  i odnalazłam dawno już  nieotwieraną szufladkę  pt. "Wysocki". Słuchałam go kiedyś z wypiekami na twarzy, jeszcze na płytach analogowych i kasetach przegrywanych od znajomych. Kasety były w opłakanym stanie, nagrania fatalnej jakości, ale to chyba wtedy tylko dodawało uroku tym piosenkom. Trudno mi to wytłumaczyć, dlaczego Wysocki zawsze był u mnie na pierwszym miejscu. Okudżawa z całą pewnością stał bliżej poezji. Teksty wyższych lotów, ale czasami jego piosenkom brakowało nerwu, tego czegoś nienazwanego, a obecnego u W.... Teksty Wysockiego były łatwiejsze w odbiorze, ale jego emocjonalność, pasja, żywiołowość wykonania, zawsze powodowały, że słuchajac go miałam ciary..... Może też jego pokręcone niegrzeczne życie, przeżyte w biegu i wciąż na krawędzi, uzależnienia, szalone miłości i ostatnie,gorące, ale też trudne małżeństwo z Mariną Vlady, to wszystko paradoksalnie dodawało mu tylko uroku...Okudżawa nigdy nie wzbudzał we mnie takich emocji. Cóż,oszalały z miłości Bohun zawsze bardziej mi się podobał niż grzecznie zakochany Skrzetuski:):) Psychologia zna chyba takie  przypadki:):)
A wracając do wieczoru: wykonawcą  pieśni był Evgen Malinowsky. Rosyjski bard z Syberii, na stałe mieszkający w Polsce. Część pieśni wykonywał w języku rosyjskim, część po polsku. Te po rosyjsku....cudne. Szkoda, że tak nam zniesmaczyli język rosyjski w szkole, bo dopiero po tylu latach dostrzegam w nim ogromne piękno. Cieszę się, że większość pieśni Malinowsky, wykonał z niewielkim odejściem od oryginału, a jego wykonanie "pieśni narowistych" Wysockiego, to majstersztyk!
Można było zamknąć oczy( choć szkoda było zamykać, bo facet cudnej urody;).... i spokojnie udawać, że śpiewa sam Wysocki. Ta sama chrypka, ta sama pasja w wykrzyczanych słowach i ta sama romantyczna dusza w nostalgicznych tekstach. Artysta przez duże A. Koncert trwał bite 3 godziny! Podziwiałam wytrzymałość i kondycję. Gramy z Marcinem trochę na gitarze i wiemy jak bolą palce już  po godzinie grania, a co dopiero przy tak ekspresyjnym repertuarze. Wielki szacunek wykonawcy do publiczności, mimo, że koncert miał miejsce w małej galerii i ludzi chyba było  nie więcej niż czterdziestu....taka dobra energia emanowała ze sceny...Cudny koncert!!! no i mam całkiem nowiutką płytę z autografem i 26(!) pieśni Wysockiego. ..............i katuję nią rodzinę od świtu do zmroku:):):)

Piosenka o przyjacielu

  Jeśli ktoś - nie wiadomo kto! -
czy on wróg, czy on brat, czy swat?   
Nie wyczujesz od razu, w mig,
czy on dobry czy zły..

Zaryzykuj i w góry weź.
Nie zostawiaj samego, lecz
jedną liną się z takim zwiąż,
wtedy pojmiesz w czym rzecz.

Jeśli chłopak od razu zmiękł,
zaraz w krzyk, zaraz wracać chce...
Ledwo poczuł pod stopą lód,
potknął się i chce w dół...

Wtedy wiesz, że to obcy ktoś,
nie zatrzymuj, lecz przepędź go.
Nie dla takich jest grani szczyt,
nie pamięta ich nikt.

Gdy nie skomlał, nie skarżył się,
choć pochmurny i zły, lecz szedł
i gdy nawet odpadłeś ty,
to on drżał, ale trwał...

Jeśli z Tobą jak w dym, tak gnał,
a na grani się śmiał...
wiesz, że możesz zaufać mu,
tak jak sobie byś mógł

Autor: Włodzimierz Wysocki
Tłumaczenie: Paweł Orkisz



czwartek, 24 marca 2011

Światło....


Dzisiaj trochę o rozświetlaczach wszelakich:) .Od kilku dni, choć jeszcze nieśmiało, ale z każdym dniem mocniej odczuwam bliskość wiosny, bo wreszcie po kilku miesiącach bez światła , znowu stała się jasność! Zaraz się wszystkiego chce....Przede wszystkim chce się wyjść na zewnątrz i chłonąć to światło, ile tylko się da:):) Szukam więc pretekstu, by choć chwilę sobie pobyć w słońcu! Jak tak patrzę wokół, to nie jestem w tym pragnieniu otwartych przestrzeni, odosobniona, bo na ulicach coraz więcej ludzi, kolorowych płaszczy, kwiecistych kaloszy i leciutkich szalików....Fajnie!:):)
Poza tym światłem za oknem, lubię też ciepłe światło wieczornych świec, które zawsze się u nas w domu wieczorami palą i.......  lamp. Lubię żółte światło starych żarówek, bo te nowe, ledowe, jest delikatnie mówiąc..........upiorne. Światło o odcieniu skóry nieboszczyka, nigdy mnie do siebie nie przekona, jakby tam nie wiem jak, było oszczędne. Ohyda i tyle!
Marcin wkręcił kiedyś w celach oszczędnościowych taką trupią żarówkę do łazienki. Bardzo szybko ją wykręcał:):):) Brr.... Mam nadzieję, że świat w takim sinym świetle ledowych żarówek jest jeszcze odpowiednio daleko. Trudno, w najgorszym razie, starość spędzimy przy świecach:):)
Lampy w moim domu ulegają stale przeobrażeniom. Z braku funduszy, są to te same lampy tylko w innych kreacjach:):)
Gdy w naszym mieszkaniu nastała "biała plama", lampy wołały rozpaczliwie: "zrób coś z nami!"
.....No to zrobiłam:):)
Szafirowa lampa w kuchni została przemalowana na biało, i wykończona bawełnianą koronką. Ładnie przez nią przechodzi światło. W ogóle koronki są cudnym filtrem dla światła. Wprowadzają ciepły nastrój i fajny klimat we wnętrzu. Świat bez koronek byłby smutny:):)


Stara lampka nocna, po przejściach , dostała nowe życie:) Brązowy,kamionkowy spód został pomalowany z zastosowaniem techniki spękań i elementami decoupage. Klosz  z dederonu, w kolorze tzw. cielistym, był nie do strawienia. Zdarłam z niego to cieliste coś , bez żalu, a na jego miejsce uszyłam z białego płótna, klosz suto marszczony, wykończony  koronką.




Lampa, pod którą najczęściej czytamy książki, też została "wybielona". Wiklinowy klosz pomalowałam kilkoma warstwami białej, akrylowej, obszyłam haftowaną koronką , dodałam bawełnianą kokardę, bo czegoś mi brakowało:)... i mamy "nową" lampę w salonie:):)




W pokoju Mai lampki, ni jak nie przystawały do nowych kolorów.............. więc je przystosowałam:):)
Pomalowałam obie delikatnym różem i ozdobiłam różyczkami. Stara, czarna, biurkowa lampa, pamiętająca PRL , nabrała trochę wdzięku:):)


No i na koniec moja lampa szyszkowa, którą bardzo lubię. Zobaczyłam kiedyś tutorial takiej lampy  na blogu Green Canou, i bardzo chciałam sobie też taką zrobić. Największy kłopot był z kulą styropianową o 35 cm średnicy, ale w końcu udało mi się ją zdobyć. Później, jeszcze tylko wyprawa całą rodzinką do lasu, w poszukiwaniu szyszek i już! Łapy popaliłam silikonem okrutnie, ale lampa powstała w ciągu jednej soboty:) Jest ozdobą nie tylko wieczorem, ale i za dnia, i póki co, wciąż mnie jeszcze cieszy

                        
                              


A na koniec trochę magicznego światła z natury :






                                           
 

















środa, 16 marca 2011

Inspiracje.....


Nowe obrazy olejne, powstały  w tak zwanym międzyczasie. To cykl , który miał być trochę w oderwaniu od rzeczywistości:  pokazywać ulotność, przemijanie i jednocześnie piękno tego, co wokół nas nieustannie ulega przeobrażeniom..... Świat zmienia się przecież w każdej sekundzie : jedne obrazy odchodzą, pojawiają się nowe... tylko my w ciągłym biegu, nie zawsze potrafimy się nad tym pochylić.  A warto.....



Fascynuje mnie ten stan w przyrodzie "pomiędzy". Jedne z najciekawszych  moich zdjęć makro to te, które przedstawiają, na pierwszy rzut oka:  mało atrakcyjne kwiatki, czy przekwitające roślinki...
 Mają w sobie tajemnicę i piękno niestandardowe:):)


......i jeszcze trochę starsze obrazy, które wreszcie udało mi się przyzwoicie sfotografować:):)







A to kilka, z wielu moich fotografii takich..... Pięknych Inaczej:):)


















...a krokusy, z ostatniego spaceru.Jak dobrze zobaczyć wreszcie jakiś kolor, po miesiącach w tonacji szaro-burej:):) Teraz będzie już tylko lepiej:)




.......i stokrotki, moje ulubione:):)


niedziela, 13 marca 2011

Pachnie chlebem....


  Jest kilka takich domowych zapachów, które chyba nigdy mi się nie znudzą. To zapach wanilii, cynamonu, czekolady, świeżo zaparzonej kawy i.........chleba.  Zapach, który nieodmiennie kojarzy mi się z poczuciem bezpieczeństwa, szczęśliwości, domu...Piekę chleb, kiedy tylko mogę:)  Zapach, który roznosi się po całym domu łagodzi obyczaje:):)....... a jak dobrze się wraca do takiego domu, wieczorem.... 
Mam nadzieję, że moje dzieci, kiedyś, w dorosłym życiu, będą umiały przywołać w pamięci zapach i smak świeżego, chrupiącego chleba, co prawda,  nie prosto z pieca.....ale prosto z piekarnika:)....i że będzie to, co najmniej tak silne wspomnienie, jak u  Marcela Prousta wspomnienie o magdalence :):)

Widziałam na blogach niezwykłe chlebowe wypieki. Mój chleb jest banalnie prosty w wykonaniu, ale naprawdę pycha! I mam poczucie, że karmię rodzinę samym zdrowiem, bez konserwantów!



Godzina nie tylko jest godziną, to naczynie wypełnione zapachami, dźwiękami, zamierzeniami, zmiennością aury. 
                                                                                                            M. Proust




"Dziel z innymi swój chleb, a lepiej będzie ci smakował"
                                                                          Phil Bosmans



Przepis:
1 kg mąki tortowej
3 łyżeczki soli
1 szklanka płatków owsianych lub jęczmiennych
1 szklanka ziaren i zdrowotności wszelkiej: siemię lniane, słonecznik, pestki dyni, otręby, zarodki pszenicy itp.
1 litr wody
1paczka drożdży.

Rozpuścić drożdże w 1/2 szklanki letniej wody. Wymieszać z resztą składników. Przełożyć ciasto do dwóch keksówek, wyłożonych pergaminem. Wstawić najpierw do piekarnika z temp. ok.50 stopni na 15 minut, a następnie, jak chleby urosną, podnieść  temperaturę do 200 stopni i piec jeszcze 45 min.

                                      Bon Appétit !


czwartek, 10 marca 2011

Meble w nowych ubrankach...


  Świat przedmiotów i sprzętów , którymi się otaczamy dużo może o nas powiedzieć. W moim mieszkaniu ten świat jest w trakcie nieustannych przemian. Nie wiem, czy to dobrze o mnie świadczy, ale inaczej nie mogę:):)
 Pojęcie "na zawsze" w kontekście posiadania przedmiotów czy mebli właściwie u mnie nie istnieje.
Zwykle z nagła, a niespodziewanie, pojawia się w  mojej głowie jakaś koncepcja zmian, którą najchętniej w tym samym momencie obróciłabym w czyn. Ale  w tym samym momencie ni stąd ni zowąd pojawia sie.....mnóstwo dużych i małych kłód, które kładą się pod nogami gęsto. Ja, oczami wyobraźni, widzę już na przykład gotowy przemalowany, kredensik, ba, nawet widzę już co i jak w nim jest poukładane, a tu trzeba pokonać górę absolutnie nieciekawej,  nuuuuuudnej, jak flaki z olejem, ciężkiej roboty.
Dokładnie taki scenariusz miał pewien wieczór, kiedy  siedząc w fotelu, z wzrokiem bezmyślnie zawieszonym  na telewizorze, nagle, jak piłeczka,  na głowę Pomysłowego Dobromira, spadło na mnie olśnienie:):).... I to by był koniec porównań z gościem. Jemu pomysł wdrażał się w czyn jakby mimochodem. A u mnie jak po grudzie....
Taka nawiedzona pomysłem, oczywiście zaraz muszę podzielić się nim z Marcinem. On jak widzi ten mój dziwny błysk w oku ( pojawia się tuż po uderzeniu piłeczką), wpada w  panikę. Co znowuuuu??!!
Jego ukochany kredens sosnowy, który miał być na zawsze( nie ze mną:)) jeszcze w tym samym tygodniu ląduje na środku pokoju, a ja z zapałem zaczynam pozbawiać go warstwy wierzchniej. Pozbawiam, pozbawiam, pozbaaawiam....a końca nie widać. Pół kredensu nędznie odrapane, a ja już nie mogę. Siedzę w chmurze pyłu,  z papierem ściernym w ręce i płaczę.... Mój mąż w końcu się lituje i mrucząc coś pod nosem( nigdy nie dociekam co mruczy, ale nie trudno się domyślić) , bierze ode mnie papier ścierny i kończy to co zaczęłam. I zwykle robi to perfekcyjnie, bo w przeciwieństwie do mnie ta cecha na "P",  nie jest mu obca:):)
 Mogę wreszcie malować! Z amokiem w oku macham pędzlem, do momentu gdy wszystko gotowe:) To lubię! Potem okazuje się, że  pomalowany kredens  kłóci się z nadal sosnową półką na płyty i ławą pod telewizor, więc już nie ma wyjścia  i reszta też zmienia swoje oblicze. W dwa dni nasze meble w salonie dostają nowe ubranie! Niedawno przemalowałam jeszcze krzesła, bo też się "kłóciły":):). I mam komplet! Ale nie na długo, bo już mi się nie podoba tak jak wcześniej i..... nowa piłeczka spada mi na głowę:)  Historia zaczyna się powtarzać:);)
Te malowane  meble,cieszą, już dziś kogoś innego:)... A u nas zrobiło się trochę bardziej ascetycznie. Ale taką miałam przemożną potrzebę i jak dotąd jest mi z tym dobrze. Chociaż..........):):)

Komplecik po którym zostało już tylko wspomnienie:):):)



To efekt mojej pracy, którą widać........ i Marcina, której nie widać:) 

 



Tak było...
.....a tak jest:)


I jeszcze kilka innych meblowych ubranek:) To były meble na konkretne zamówienia dla znajomych i nie tylko:)


  Ten komplet z moim autorskim wzorem:):) Ręcznie malowany, z maleńkimi elementami decupage. Jak nie trudno się domyślić, do pokoju małej dziewczynki...













Było jeszcze więcej różnych mebelków, ale nie zrobiłam zdjęć:(



Pozdrawiam:)