Obserwatorzy

czwartek, 30 maja 2013

Stara kuchnia w nowym ubranku...


   Przed                                                                   Po      
  Zaczęło się od tego, że syn mój "środkowy" postawił toster centralnie pod jedną z kuchennych szafek.  Tak powstała "gustowna" falbanka z okleiny, która drażniła mnie z każdym dniem mocniej. Próbowałam to jakoś naprawić, jednak z marnym skutkiem. Najpierw nieśmiało, nabierając na sile zaczęła we mnie kiełkować myśl, że ta falbanka, może być pretekstem do wymiany mebli kuchennych. Odkąd mamy te meble nigdy nie podobał mi się ich kolor. Zamawiając je 11 lat temu, wybierałam okleiny na maleńkich próbnikach. Gdy  przywieźli nam gotowe meble, popłakałam się. Zupełnie nie przypominały tych, które sobie wymarzyłam.  Z czasem przyzwyczaiłam się do nich, ale o polubieniu mowy nie było. A już najbardziej w tej kuchni nie znosiłam blatów.
Zaczęliśmy najpierw szukać nowych mebli, ale szybko okazało się, że jednak na nowe nas nie stać.  Myśl o NOWYM jednak już zakiełkowała i...... nie było odwrotu:)
 Wiecie jak to jest, prawda?:):)
Najpierw porozkręcałam wszystkie szafki, wyjęłam szyby  i pozbyłam się okleiny. Z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałam co zastanę pod spodem:)


 Masą szpachlową pozacierałam otwory po poprzednich uchwytach i zaczęłam malować.




 I tu zaczęły się schody. Już sama nie wiem,  ile warstw musiałam położyć, by wreszcie szarość płyty zniknęła pod farbą. A całe malowanie odbywało się w naszym salonie, życie toczyło się normalnym torem, trzeba było w tym rozgardiaszu jakoś funkcjonować. Brrrrr.... Po kilku dniach wreszcie fronty były gotowe.
Teraz do akcji wkroczył mój mąż. Kupiliśmy nowe drewniane blaty i trzeba było w nich wyciąć miejsce na zlewozmywak, dopasować wszystkie krzywizny i oczywiście zamontować. Kuchnię i salon spowiła mgła heblowanego drewna.....Przetrwaliśmy:)
Potem już tylko kosmetyka:) nowe uchwyty, przecierki, olejowanie blatów itp.:)

 I wreszcie mogliśmy zobaczyć efekt końcowy:


 Pod blatem wygospodarowałam sobie miejsce na maleńką "spiżarkę":) Wody mineralne, mleko, soki, oraz kuchenka mikrofalowa, znalazły swoje miejsce na półkach za zasłonką:)




 
  Na dziś tyle, bo i tak pewnie zanudziłam Was już tą ilością zdjęć:)
 W kolejnym poście, wkrótce, pokażę drugą część kuchni:)
Pozdrawiam:)




niedziela, 12 maja 2013

Energetycznie i jasno:)



 Za oknem zrobiło się trochę jakby listopadowo, więc dziś postanowiłam pokazać Wam ostatnio namalowaną akwarelkę. Lubię czerwony kolor. Zawsze dodaje mi energii i pozytywnie nastawia do życia. Dlatego w szafie wiszą czerwone sukienki, a maki to jedne z moich ulubionych kwiatów, zwłaszcza do fotografowania i malowania.


Widać potrzebowałam ostatnio takiego zastrzyku energii, bo w Pracowni też powstaje na płótnie duży, gorąco- czerwony mak ,  malowany farbami olejnymi:)


Żeby rozjaśnić mrok za oknem, zobaczcie moją nową lampę ceramiczną. Ja zrobiłam poszczególne elementy, Pan Mąż wszystko to ładnie scalił, dał moc płynącą po kabelkach i jest nowa lampa!:)




Światła i dużo dobrej energii życzę Wam, nawet gdy za oknem szaro - buro:):)

środa, 1 maja 2013

Anioły.....tym razem ceramiczne:)

 
 w ceramice,  w moim wydaniu, niezwykle trudno przewidzieć  efekt końcowy:). Coś tam kluje mi się w głowie,  próbuję to narysować, ale zwykle z marnym skutkiem, zaczynam lepić i .....powstaje coś zupełnie innego :)
Zwykle jakiś szczegół  sprawia, że zaczynam podążać w zupełnie innym kierunku, niż zamierzałam:)
Mogę śmiało powiedzieć, że moja ceramika to absolutny spontan:)
Mniej więcej w takim stanie mojego ducha powstały te trzy nowe aniołki:

Violeta w fioletach







Nie trudno zauważyć moją fascynację koronką:) Pojawia się ostatnio prawie na każdej mojej pracy. Nie mogę się powstrzymać:)
Wisia in red



Praca z gliną powoduje, że zapominam na chwilę o wszystkim. Liczy się tu i teraz i... proces powstawania NOWEGO. Wracam do domu na skrzydłach endorfin:)
To świetny relaks i sposób na oczyszczenie głowy z  niepokojów. 





Agatka z sercem na dłoni

Ceramika uczy też cierpliwości.  Na efekt końcowy trzeba trochę poczekać. Najpierw praca musi wyschnąć. Wtedy dopiero można przygotować ją do pierwszego wypalania. Trzeba oszlifować ostre brzegi, zlikwidować nierówności. Ja często na tym etapie coś uszkadzam :):) Po wypaleniu na biskwit, następuje szkliwienie. To dla mnie najprzyjemniejszy etap pracy :)
Następnie,  praca  znowu ląduje w piecu i wreszcie, po paru tygodniach,  można zobaczyć efekt końcowy. A wtedy, czasami,   okazuje się, że  np.czerwone szkliwo wypaliło się na brązowo:) Tym razem się udało. Bo przecież serce musi być czerwone:):)








Pozdrawiam wiosennie:) !!!

A.